poniedziałek, 23 lutego 2015

#1 Miłe spotkania

 Dla F.L <4 <4

Wstałam. Zjadłam śniadanie. Wypiłam kawę. Dwie. Trzy. Dzień jak co dzień. Kolejny raz
wcisnęłam przycisk zdobionej windy by wjechać na 15 piętro mojego penthouse. Weszłam do szerzącej się, białej garderoby i ubrałam w małą czarną Chanel. Wolnym krokiem 
przeszłam do mniejszego pokoju, w którym czekała na mnie Cassie. Spojrzałam na nią przelotnie, a ona się zarumieniła.
Później ją zwolnię. W tym wieżowcu są tylko dwaj mężczyźni i na pewno nie po to, żeby się we mnie zakochiwać, nie mówiąc już o kobietach.  Udałam więc, że nie widzę i usiadłam na krześle.
Wyprzedziłam jej pytanie i odchylając głowę do tyłu rzuciłam.
- Kok.
Nie odpowiedziała tylko zajęła się czesaniem mnie. Zawsze robiła to całkiem delikatnie, bo wiedziała, że każde lekkie szarpnięcie to kara. Może powinnam zastanowić się nad wyrzucaniem jej teraz? Przecież jej uczuciami też mogę się trochę pobawić. Nie zaszkodzi. Pójdzie gładko.
- Makijaż? - wyrwała mnie z zamyśleń Cas. Głupia dziewczyna, a jaka biedna. Jeszcze nie wie co z nią zrobię. To takie obrzydliwe dla normalnych ludzi, takie złe. Ale nie, nie  dla mnie.
- Czerwone usta, kreska. Tylko nie  rzęsy, pamiętaj. - ostatnim razem gdy na mojej powiece spoczęły sztuczne rzęsy Cassie się dostało. I dobrze.
- Skończyłam, panno Castillo.
- Wychodzę. Jak wrócę ma was tu nie być, rozumiesz?
- Tak, panno Castillo.
Założyłam moje najwyższe czarne szpilki, wzięłam najdroższą torebkę świata, którą załatwił mi mój oddział w Texasie, a na nos założyłam moje kocie okulary również firmy Chanel.
Winda zniosła mnie na parter. Dostojnie wyszłam na korytarz, a służąca otworzyła mi drzwi.
Chadzałam się po ulicach New York'u i przeglądałam mężczyzn.
Blondyn- odpada. Ładny ale ma 14 lat.
Czarnowłosy- gej. Szkoda.
Czarnoskóry- przestępca, właśnie wyszedł z więzienia. Ach, to miasto ma miejsce dla każdego człowieka.
Europejczyk - często zdradza z różnymi kobietami. Ślad po obrączce na palcu.
Nigdy tu nikogo nie znajdę! Zwracam to.
Przystojny szatyn z zielonymi oczami, lat +18 , idealna linia żuchwy. Wzdrygnęłam się. Śpiewa i tańczy. Ale chociaż wolny. Gdzie idziesz przystojniaku? Nie uciekniesz mi. Pobiegłam po kawę i skręciłam w jedną alejkę wcześniej niż on by wyjść  mu zaraz na przeciw. Idzie. Oj... Droga koszula. No nic, kupię ci nową..
- Jezu! Przepraszam, nie chciałam! - ta, jasne, nie chciałam.
- Nic się nie stało, tylko jak ja teraz wrócę do domu...- no nie! Ładny i do tego uprzejmy.
- Chodź do mnie, znajdę ci coś, a potem kupimy nową.
- Nie, nie trzeba, naprawdę...
- Nie przyjmuję sprzeciwu! - powiedziałam i uśmiechnęłam się do zielonych oczu. Co ja robię? Oddał uśmiech. Złapałam go za przegub lewej ręki i pociągnęłam za sobą.
- Tylko się nie wywróć!- ja wywrócić? O czym ty mówisz?
W ciągu pięciu minut  staliśmy od moim 'domem'.
- Tu mieszkasz?
-Tak.
- Na którym piętrze?
Roześmiałam się.
- Na każdym. - nie odpowiedział. No cóż. Nie każda osoba na ulicy ma penthouse. Mniejsza z tym. Weszliśmy do środka, a winda poniosła nas na piętro 3. Tam właśnie ni z tego czy z owego zapytałam.
- Hiszpania czy Argentyna?
-Co?
- Skąd jesteś? Hiszpania czy Argentyna? - trochę to irytujące, jak ci zwykli, głupi ludzie niczego nie ogarniają.
-  Z Argentyny. Ale jak ty to...?
-Masz typowo  latynoską urodę, jak chodzisz to podśpiewujesz po hiszpańsku, pachniesz perfumami Maserati argentyńskiej firmy La Martina. Co prawda każda inna osoba mogłaby je mieć, ale u nas są
szczególnie popularne.
- U nas?
-Jesteś bardziej spostrzegawczy niż myślałam. Miło.
- Dzięki. Właściwie to jestem Leon Verdas. - uśmiechnął się szelmowsko i wstał z pudrowo-różowej
kanapy, wyciągając przy tym do mnie prawą rękę . Również wstałam i powiedziałam.
-Violetta Castillo, miło mi cię poznać Leonie. A teraz jeśli pozwolisz zajmę się twoją koszulą, bo plama zaraz całkowicie zaschnie. - mówiąc to podeszłam do niego i rozpięłam guziki brudnej koszuli. Zastygł w bezruchu i głośno wciągnął powietrze. Spojrzałam na niego wzrokiem mówiącym 
'Serio Leon? Naprawdę?' zdjęłam z niego koszulę i zaniosłam ją do pralki. 
- Poczekaj chwilę. - rzuciłam i pobiegłam do windy by znowu wjechać do garderoby. Nie przeszkadzało mi to, że prezentuje si przede mną półnagi, bo był idealny. W każdym calu swojego perfekcyjnego ciała. Z białej półki zdjęłam męski T-shirt  rozmiaru S-M w kolorze jasnego niebieskiego. Miękka bawełna była przyjemna w dotyku, sama z chęcią bym się w nią ubrała. Dopiero aksamitny głos Leona sprowadził mnie na ziemię.
- Dużo męskich koszulek  trzymasz w domu? - był jakby, zgorszony? Obrzydzony?
- Są tu dla służby, w razie czego. Wbrew pozorom jestem bardzo schludna. - odpowiedziałam mu zgodnie z prawdą.
- Och. O tym nie pomyślałem.
- Nie martw się, tego nie potrafi jeszcze około 7 miliardów ludzi. - spojrzał na mnie z uniesioną brwią, ale chyba zrozumiał.
 Wyszliśmy na zakupy. Mój zegarek pokazywał punkt 11:04.
- No dobra. - chciał wejść do H&M.
- Oszalałeś?! Do H&M? Co ty robisz?!
- Nie chciałem żebyś się wykosztowała...
- Masz problem. Nie kupię ci koszuli w sieciówce . Albo gdzieś indziej albo wcale. I będziesz musiał oddać T-shirt.
- Ale... No dobra, niech ci będzie! - ha, ha, ha, wygrałam! Jak zawsze z resztą.
- I jeszcze jedno. Ja wybieram! - szatyn zaśmiał się i złapał mnie za rękę.
- Gdzie się tak spieszysz? - skóra paliła mnie w miejscu, w które mnie dotykał

 Chodziliśmy uliczkami New York'u, odwiedzając sklepy różnych znanych marek, a ja nie mogłam powstrzymać się od kupienia paru rzeczy więcej, przez co skończyło się to na 12 torbach dla Leona i 8 dla mnie. No cóż, to po prostu moja mania zakupów. Ale nie to się teraz liczyło, tylko to że mam go w garści. Biedny głupiutki Leon. Taki... bezbronny, nieuświadomiony tego co go czeka. Wolnym krokiem podeszliśmy do Starbucks'a po kawę.
Zamówiłam dwa "Caramelove" latte, i podałam kasjerowi sześć dolarów. Na rachunku napisany był numer telefonu, a pod nim dopisek "dla przystojniaka, który przyszedł z tobą"
Boże. Podryw XXI wieku. No nic. Wyszłam wraz z chłopakiem z kawiarni. Usiedliśmy na ławce jednego z parków.
- Wiesz co, Leo ? Polubiłam cię.
- Ja ciebie też Violu. - Violu? Jeszcze nikt nigdy nie powiedział do mnie Violu. Uroczo.
- Spotkajmy się jeszcze kiedyś.
- Nie mam z tym problemu.
Leon odprowadził mnie do domu. Stanęłam przed nim z uśmiechem i powiedziałam.
- Cieszę się, że cię poznałam.
- Ja też. To był wspaniały dzień, Violu. - położyłam ręce na jego barkach, wspięłam na palce i złożyłam pocałunek na czubku jego kości policzkowej.
- Do zobaczenia. 

-----------------------
Hej hej hej! Nie jest to może najdłuższy z moich rozdziałów, no ale. Mam nadzieję że się podoba. Kurde. O ile w rozdziałach staram się używać pięknej interpunkcji, w opisach pod rozdziałami już nie. I ciul. A propos rozdziału. Ta historia będzie tą pełną intryg związanych ze szczególnym darem Violetty,  jej przeszłością i tajemnicami reszty bohaterów.
A teraz zagadka. Jaki dar ma Violetta?